są ludzie są serca tekst

Ludzie nigdy nie wiedzą, że są szczęśliwi. Wiedzą tylko kiedy, byli szczęśliwi.” William Somerset Maugham. 18.”Jedną z tajemnic szczęśliwego życia, są nieustanne maleńkie uczty.” Iris Murdoch. 19.”Szczęście lubi odwzajemniać uśmiech. Dlatego unika ponuraków.” Lesław Nowara
Są ludzie, którzy noszą żałobę tylko na ubraniach, a Ci którzy noszą ją w sercu, nie zakładając żałobnych ubrań są krytykowani. Smutnieradosny Dawid 9 maja 2010 roku, godz. 16:09
Rozmiar PlikuPikseleCalecmEURJPEG Małe800x533 px - 72 x cm @ 72 x @ 72 dpi€2,75JPEG Średnie1600x1067 px - 300 x cm @ 300 x @ 300 dpi€6,75JPEG Duże3000x2000 px - 300 x cm @ 300 x @ 300 dpi€8,00JPEG Bardzo Duże5000x3333 px - 300 x cm @ 300 x @ 300 dpi€9,00Plik w formacie JPEG, wielkość XX7500x4999 px - 300 x cm @ 300 x @ 300 dpi€12,00Licencje, wydruki i inne opcjeDowiedz Się WięcejWarunki Umowy StandardowejWłączonyNielimitowana Liczba Użytkowników€30,00Reprodukcja/ Nielimitowana Liczba Kopii€55,00Fizyczne i Elektroniczne Elementy Na Sprzedaż€55,00Zamów niestandardowe zmianyZamów to Zdjęcie jako Wydruk/PlakatWięcej opcjiAkceptuję Warunki Umowy Nie jest wymagana rejestracja
Tekst dnia 1 listopada 2020 roku Wbrew wszystkiemu wierzę jeszcze, że ludzie są w głębi serca naprawdę dobrzy. ludzie serce lili_89 Myśl
Paweł Gzyl „Przytul” – nawołuje tytułem swej nowej płyty Stanisława Celińska. Przy okazji premiery albumu aktorka i piosenkarka opowiada nam o tym, że warto kochać siebie i innych. Niedawno wystąpiła Pani w dwóch koncertach na festiwalu w Opolu. Czy lubi Pani śpiewać na deskach tego słynnego amfiteatru? Tak. To już któryś raz. U mnie od Opola wszystko się zaczęło. Dlatego mam do tego festiwalu sentyment. W tym roku były jednak jakieś techniczne problemy. Nie słyszałam się dobrze na scenie i przez to nie miałam przyjemności w śpiewaniu. Zadebiutowała Pani w Opolu w 1969 roku. To był inny festiwal niż teraz? Trudno mi oceniać. Ale kiedyś były wybitne nazwiska i wspaniałe piosenki. Ewa Demarczyk, Czesław Niemen, Marek Grechuta. Teraz nie ma artystów tego formatu. Czyli poziom artystyczny chyba się jednak obniżył. Jak to się stało, że wystąpiła Pani w 1969 roku w Opolu? Kiedy byłam na studiach w szkole teatralnej, założyłam z kolegą z uczelni Piotrem Lorenzem kabaret COŚ. Zrobiliśmy przedstawienie i wystawialiśmy je w „Dziekance”. To nie było dla mnie nic nowego, bo właściwie śpiewałam od zawsze. Już kiedy byłam na pierwszym roku, napisałam na „fuksówkę” śmieszne teksty do znanych przebojów, żeby je zaśpiewać. Z kolei na czwartym roku zrobiliśmy dyplom z francuskich szlagierów. Kilka utworów z tego programu zostało pokazanych w telewizji – w tym mój „Czas wiśni”. Zobaczył to na ekranie Edward Fiszer, który wówczas dyrygował Opolem. I zaprosił mnie, żebym zaśpiewała na festiwalu „Ptakom podobni”. Piosenka się spodobała i dostała Pani nawet propozycję nagrania płyty dla Polskich Nagrań. Dlaczego nie skorzystała Pani z tej okazji? Czasem człowiek ulega pewnym sugestiom i nie do końca trafia w to, co powinien robić. Kończyłam wtedy szkołę i grałam w jednym z „dyplomów” – w „Greku Zorbie”. Po spektaklu czekał na mnie profesor Aleksander Bardini. Został specjalnie, żeby powiedzieć mi jedno zdanie: „Stasiu, słyszałem, że jedziesz do Opola. Pamiętaj, że ten festiwal to takie odwrotne piwo – więcej piany niż napoju”. (śmiech) Tak mi to wbił do głowy, że moim największym marzeniem było grać w teatrze. Kiedy jechałam do Opola, wiedziałam już, że dostanę etat w Teatrze Współczesnym. Dlatego śpiewanie zostawiłam na drugim planie. Cieszyłam się, że trafię do teatru, który miał być moim drugim domem. Jak muzyka pojawiła się w Pani życiu? Urodziłam się w domu muzyków, więc ta muzyka była ze mną od zawsze. Mój tata był pianistą. W domu stał fortepian i tata pięknie na nim grał. Niestety umarł, kiedy miałam trzy lata. Mama była z kolei skrzypaczką, często ćwiczyła w domu. Przed okupacją miała jechać na studia do Paryża, ale wybuchła wojna i wszystko przekreśliła. Kiedy wróciła z obozu, skończyła studia w Polsce. Wszystko to sprawiło, że od dziecka śpiewałam i tańczyłam. To był mój żywioł. To dlaczego zdecydowała się Pani na aktorskie studia? Już jako siedmiolatka grałam w jasełkach dwie role – Anioła i Heroda. Obsadziła mnie w nich moja wychowawczyni – siostra Urszulanka. Potem, mając dwanaście lat, przeczytałam biografię Heleny Modrzejewskiej. I zachwyciłam się teatrem. Mama nie posłała mnie do szkoły muzycznej, bo bała się, że wybiorę sobie trudny zawód jak ona. No to wybrałam sobie łatwy i zostałam aktorką. (śmiech) Mimo to ciągnęło Panią do śpiewania. Bo mi się to podobało. W Teatrze Nowym robiłam ambitne spektakle łączone ze śpiewaniem – choćby „Księgę Hioba”. Tam jest piękny tekst w tłumaczeniu Czesława Miłosza, poprzetykany „Pieśniami” Jana Kochanowskiego. I to mi odpowiadało – bo była w tym piękna literatura. Ja jej chciałam i znajdowałam ją w teatrze. To była inna półka niż zwykła piosenka rozrywkowa, która w ogóle mnie wtedy nie interesowała. Ale zaczęła Pani występować na wrocławskim Przeglądzie Piosenki Aktorskiej. To było coś innego? Tam była niezwykła atmosfera. Ludzie wchodzili oknami, żeby nas posłuchać. Piosenka aktorska była dla mnie poważną odskocznią od teatru. Dlatego chętnie ją śpiewałam. Czasem nawet odmawiałam występów w filmie, by móc tam wystąpić. Kiedy Jerzy Skolimowski zaproponował mi rolę w „Ferdydurke”, odmówiłam, ponieważ łączyłoby się to z rezygnacją z recitalu, który wtedy planowałam zrobić. Wybrałam śpiewanie i zrobiłam recital „Zorba i inni” w Teatrze Nowym w Poznaniu, a premiera odbyła się podczas Przeglądu Piosenki Aktorskiej we Wrocławiu. Dostałam na festiwalu nawet nagrodę imienia profesora Aleksandra Bardiniego. Z tych wrocławskich występów chyba wszyscy najbardziej zapamiętaliśmy piosenkę z 1994 roku – „Uśmiechnij się! Jutro będzie lepiej!”. Początkowo to miał być normalny utwór. Ale pomyślałam, że zrobię z tego taką „pigułę” trwającą zaledwie minutę. Na jej potrzeby stworzyłam niezwykłą postać – skrzyżowanie Mussoliniego z jakąś Zofią Grzyb. (śmiech) I to się bardzo spodobało. Kiedyś wsiadam taka smutna do tramwaju, a jakaś pani mówi do mnie: „Uśmiechnij się!”. Równie znany był „Song sprzątaczki”. Ten wspaniały tekst Jonasza Kofty jest zawsze aktualny – bo zawsze trzeba posprzątać to, co ktoś nabrudzi. Przełomem w Pani śpiewaniu okazało się spotkanie z Maciejem Muraszko. Jak do tego doszło? Kiedyś nie do końca podobała mi się spokojna i delikatna muzyka. Lubiłam generalnie wrzeszczące baby. Ale koledzy w Teatrze Nowym słuchali dużo Cesarii Evory. Ja też po nią sięgnęłam i zaczęło mi się to podobać, bo działało na mnie kojąco. W 2009 roku przyszedł do mnie Maciej Muraszko z „Atramentową rumbą”. Ujęło mnie to, że tekst był mocny, a muzyka łagodna. Pojechaliśmy z tym do Opola i w głosowaniu publiczności zajęliśmy czwarte miejsce. To nie było złe, bo przecież pokazałam tam zupełnie inną Stasię. Ta muzyczna przemiana odpowiadała zmianom, jakie wtedy zaszły w Pani życiu? Bardzo. Podobno człowiek zmienia się co siedem lat. I tak było ze mną – od 2009 do 2015 roku. Porządkowałam wtedy swoje życie. Najpierw nagrałam płytę, którą wymyślił Teatr Nowy – „Nowa Warszawa”. To już było takie przejście pomału na inną stronę. Dlatego Maciej zaczął zbierać dla mnie materiał na cały album. Przy okazji przekazywał mi swoje uwagi, których ja zaczęłam słuchać. Tak narodziła się „Atramentowa”, która była już całkowicie inna: spokojna i przytulaśna. Bardzo się wszystkim spodobała, a kiedy zdobyła podwójną platynę, poczułam, że jestem na dobrej drodze. Musiałam jednak coś wybrać. Dlatego zrezygnowałam z filmu Agnieszki Holland i z teatru Warlikowskiego. Bo wiedziałam, że koncerty promujące „Atramentową” będą wymagały ode mnie energii i czasu. Mało tego: musiałam oszczędzać głos, który bardzo sobie zdzierałam w mocnych przedstawieniach. Uznałam jednak, że gra jest warta świeczki. I miałam rację. Na czym polega to dobre porozumienie między Panią a Maciejem Muraszko? Na tym, że ja mogę napisać ostry tekst, a on i tak napisze łagodną muzykę. Nasze piosenki nie są jeden do jednego. On proponuje piękną melodię, która niesamowicie niesie tekst. Dzięki temu przekaz staje się zrozumiały dla ludzi. A oni potrzebują takich piosenek i za te piosenki dziękują. Maciej ma takie fajne powiedzenie: „Chcę, żeby melodia płynęła tak spokojnie jak woda z kranu”. (śmiech) I taka jest jego muzyka. Co ciekawe, on potrafi napisać utwory w różnych gatunkach. I to jest też ważne, bo nasze płyty nie są jednostajne, ale kolorowe. Jak to się stało, że przy „Malinowej” postanowiła Pani już pisać własne teksty? Zawsze coś tam sobie skrobałam. Kiedyś pisałam felietony dla prasy. Nawet chciałam być pisarką. I grałam Marię Dąbrowską w „Nocach i dniach”. Dlatego czasem poprawiałam teksty innych autorów. W końcu Maciej mówi żartem: „To może coś sama napisz?”. Zrobiłam to więc i sprawiło mi to wielką przyjemność. Ja się tego w dalszym ciągu uczę. Szukam wyrazu dla swoich myśli. Do tego musi to ładnie współgrać z muzyką, żeby trafiało do ludzi. Tekst piosenki jest bowiem czymś zupełnie innym niż wiersz. Jego napisanie wymaga pewnych umiejętności, które pomału nabywam. Jeśli chodzi o aktorstwo, to powiem nieskromnie – umiem prawie wszystko. Jeśli chodzi o pisanie, ciągle się tego uczę. Woli Pani śpiewać własne teksty niż innych autorów? Wiem, że w tekstach, które sama piszę, jestem prawdziwa ja. Trochę naiwna i łatwowierna, ale mówiąca pewną prawdę. Poprzez swoje piosenki chcę ludziom pomóc. Bo tekst, w którym jest tylko narzekanie, łatwo jest napisać, zwłaszcza teraz. Tymczasem w większości z moich piosenek można znaleźć jakąś radę. Dlatego po koncertach przychodzą do mnie ludzie i płaczą, całują, czasami nawet w rękę. To miłe, ale krępujące. Dziękują mi za to, że niosę im pocieszenie. Z czego czerpie Pani inspirację do pisania tekstów? Czasem ktoś mi coś podpowie. Kiedyś po koncercie przyszła do mnie pani i pyta: „Czy może Pani napisać piosenkę dla wdów?”. „Spróbuję” – powiedziałam, ale nie było to takie proste. Jak tu pocieszyć wdowę? No ale napisałam. Przyszła potem pani, która straciła męża, a miała czworo czy pięcioro dzieci i powiedziała, że bardzo jej pomogłam tą piosenką. Nosi ona tytuł „Nasi nieśmiertelni” i mówi, że się kiedyś spotkamy. Nadzieja, która jest w tym tekście, pociesza tych, którzy stracili bliskich. Czasem piszę też piosenki dla moich bliskich. Mam przyjaciółkę, która miała trudne dzieciństwo. I postanowiłam napisać dla niej piosenkę. Psycholodzy mówią, żeby wziąć zdjęcie ojca lub matki i wygarnąć wszystkie pretensje. A ja dodaję do tego, że trzeba tej osobie przebaczyć. Bo to właśnie przebaczenie jest gwarancją, że ta trauma się skończy. Napisałam też piosenkę dla mojej córki, która jako dwunastoletnia dziewczynka pomogła mi odzwyczaić się od palenia papierosów. Ten utwór mówi, by słuchać swoich dzieci, bo są czyste i nieskażone. Pierwszą piosenką, która promowała Pani nowy album „Przytul”, była „Kołysanka dla Oksanki”. Jak powstała? Kiedy wybuchła wojna w Ukrainie, pokazywali często w telewizji taką zapłakaną buzię dziewczynki. Wtedy cała płyta była właściwie już gotowa. Napisałam nawet odezwę do Putina, w której zwracam się do małego Wowy, żeby się opamiętał. Bardzo się to ludziom spodobało. Myślałam więc, że dam sobie już spokój z tą wojną. Ale ta dziewczynka nie dawała mi spokoju. Dlatego napisałam tę piosenkę. Naszą odpowiedzią na zło, jakim jest choćby ta wojna, powinna być miłość. Śpiewa Pani o niej w utworze „Miłość siłę ma”. To właściwie jest modlitwa o miłość. O miłość trzeba się modlić? Ta miłość teraz powinna być ogromna, by przeciwstawić się ogromnej nienawiści. Kiedy się widzi to morze zła, jakim jest wojna, trudno o taką miłość. Dlatego trzeba prosić o miłość Boga, który jest przecież miłością. Ludzie różnie rozumieją dziś miłość. A Pani? Przede wszystkim jest tolerancją. Dawaniem wolności drugiemu człowiekowi. Miłość nie krępuje, tylko wyzwala. Jeśli ktoś nam bliski ma jakąś pasję, to nie powinniśmy zabierać mu tej pasji w imię miłości. Kiedyś na „Malinowej” zaśpiewałam: „W imię miłości wybaczam/ W imię miłości odchodzę/ W imię miłości wracam”. Bo czasem dla miłości trzeba nawet odejść. Jeśli się kogoś kocha, a tej osobie ktoś inny daje szczęście, to w imię miłości trzeba wtedy odejść. Mam takiego wspaniałego bioenergoterapeutę, który mi powiedział: „W miłości najważniejszy jest dystans i szacunek”. „Jak to w łóżku dystans?” – pomyślałam. A tu okazuje się, że ten dystans polega na tym, by nie oblepiać kogoś sobą, ale szanować to, czego on chce i pragnie. Dać mu wolność. To jest bardzo ważne. W piosence „Miłość siłę ma” śpiewa Pani: „Raz jeden nie potępiać innych ludzi”. Na tym też polega miłość? W 2020 roku udało mi się wygrać Opole piosenką „Niech minie złość”. To był swego rodzaju protest-song – i wtedy od dłuższego czasu chciałam napisać taki utwór. Ale nie bardzo mi wychodziło. W pewnym momencie wymyśliłam jednak linijkę: „Nie chcę nikogo oceniać/ wszystkiego o nim nie wiem/ wolę pochylić się nad kimś/ niż rzucić w niego kamieniem”. Inspiracja przyszła oczywiście z Pisma Świętego: „Niech ten, kto jest bez winy, pierwszy rzuci kamieniem”. Tak to już jest: bardzo łatwo sądzimy po pozorach i przyklejamy etykietki. A tymczasem ktoś jest chory albo kogoś stracił – dlatego jest agresywny. Mój bioenergoterapeuta mówi, że jeśli ktoś nas atakuje, to znaczy, że chce od nas pobrać energię. Trzeba się wtedy nad tym pochylić, a nie powiedzieć „A to jest bandyta”. To samo teraz z Putinem. Kiedyś zadałam sobie pytanie: „Czy Bóg wybaczy Putinowi?”. I odpowiedź jest tylko jedna: tak – wybaczy. To jest niesamowite w chrześcijaństwie. W piosence „Trzy siostry” śpiewa Pani o chrześcijańskich cnotach: wierze, nadziei i miłości. Trudno żyć według tych zasad? Czy trudno? Trzeba o nich pamiętać. Bo tak, jak tam napisałam: „Trzy siostry nam pomogą/ Wiara, nadzieja, miłość”. Najważniejsza wydaje mi się nadzieja. Szczególnie, kiedy się upada. Bo to nadzieja rodzi miłość, a wiara to sens nadziei. To pomaga nam w życiu. Ja wierzę w proste zasady. Choćby w to, że nie ma tego złego, co by na dobre nie wyszło. To mi się często sprawdza. Gdzieś tam są boskie plany, o których my nie wiemy. Najgorzej, jak człowiek się załamie. „Nigdy się nie poddaj gorzkim myślom” – śpiewam. I trzeba o tym pamiętać. W pandemii zaczęły się szerzyć różne złe rzeczy. Alkoholizm, depresje. Ale wtedy też ludzie brali częściej zwierzęta ze schroniska. Bo poznali, na czym polega bliskość z drugą istotą. To wszystko trzeba przerabiać w sobie w myśl zasady, która każe nam widzieć szklankę do połowy pełną, a nie pustą. No właśnie: o tym, że spokój i szczęście daje nam przede wszystkim inny człowiek, śpiewa Pani w „Z tobą” i „Porozmawiajmy”. Dlaczego tak się dzieje, że potrzebujemy drugiej osoby? Bo potrzebujemy odbicia naszych myśli i uczuć. Żywej energii i żywej istoty. Kiedyś miałam sunię, która mieszkała ze mną, a nawet jeździła ze mną na koncerty. I kiedy odchodziła, wróciłam do domu, zobaczyłam te swoje piękne meble i pomyślałam: „Po co mi to wszystko, kiedy jej tutaj nie ma?”. I wróciłam do szpitala, by być z nią w jej ostatnich chwilach. Stąd powstała też piosenka „Weź psa” na „Jesiennej”. W ostatnim utworze z tej płyty śpiewam: „Nawet jeżeli będziesz bogaty/ I kolor życia miał złotosrebrny/ nic ci to nie da/ szczęście cię minie/ jeśli nie będziesz czuł się potrzebny”. Człowiek musi mieć kogoś, kim się będzie opiekował i kogo będzie chronił. Kogoś, kto wymaga naszej miłości. Wtedy będzie czuł, że jego życie ma sens. Śpiewa Pani też o nieoczywistej miłości w piosence „Marzenia”, która opisuje kogoś, kto kocha drugą osobę, ale ukrywa tę miłość. Skąd taki pomysł? Kiedyś wyobraziłam sobie pracę w korporacji, gdzie ludzie zasuwają od rana do wieczora jak mrówki. Jakiś pan podoba się jakiejś pani, ale ona nie śmie mu o tym powiedzieć, bo tak wszyscy są tam zabiegani. Ona nie chce, by on się dowiedział, co ona czuje. Nie chce, by zobaczył w jej oczach niepokój. Nie chce burzyć bowiem jego życia. Dlaczego tak się dzieje? Bo często boimy się miłości. Zwłaszcza kobiety. Boimy się powiedzieć: „Hej, może się spotkamy po pracy?”. Marzenia są potrzebne, ale czasem trzeba podjeść do tego drugiego człowieka i powiedzieć mu, co czujemy. Tymczasem boimy się odrzucenia. Co zrobić, by to przezwyciężyć? Trzeba siebie zaakceptować. Ja się pogodziłam z samą sobą i mam obecnie do siebie większą miłość, niż kiedy byłam młoda. O dziwo, teraz bardziej siebie lubię. Ale wiem, że kobiety często nie potrafią siebie pokochać. Czują się stare i niepotrzebne. Nawet trzydziestolatki. Dlatego początkiem wszelkich zmian jest pokochanie samego siebie. To też jest z Pisma Świętego. Przecież tam Jezus mówi: „Kochaj bliźniego jak siebie samego”. Jeśli ktoś siebie nie kocha, to powstają z tego różne kompleksy i choroby. Marilyn Monroe nie kochała siebie – i jak skończyła? Złe traktowanie w dzieciństwie sprawia, że nie potrafimy polubić siebie. A to jest bardzo ważne. Dlatego często na koncertach mówię: „Bardzo proszę od jutra co rano stajemy przed lustrem, wypowiadamy swoje imię i mówimy: kocham cię”. To bardzo trudne. Zwłaszcza kiedy ma się ileś tam lat. Ale warto spróbować. W piosence „Porozmawiajmy” śpiewa Pani o wybaczeniu, na które musimy się zdobyć, by pokochać siebie i drugą osobę. Dlaczego tak trudno się nam na to zdobyć? Bo trzeba przeskoczyć samego siebie. Kiedy ktoś nam zawinił, najchętniej dałoby mu się w ryj. Tymczasem jak to Indianie mówią, żeby kogoś dobrze poznać, trzeba wejść w jego mokasyny i przejść w nich kilkaset mil. Zło trzeba dobrem zwyciężać. Kiedy podejdziemy do kogoś i powiemy „wybacz mi”, to ten ktoś na pewno powie: „to ty mi powinnaś wybaczyć”. Dobrze więc jest też zadbać o to, by nam wybaczono. Tak. To daje spokój i pewność, że zło zostało zlikwidowane. Mówiliśmy, że źródłem miłości jest Bóg. Zwraca się Pani do Niego w piosence „Daleko stąd”: „Moja dusza marzy, by spotkać Go”. Skąd u Pani tak głęboka wiara? Moja babcia, która była bardzo mądrą kobietą, zaprowadziła mnie, kiedy miałam niespełna trzy lata, do kościoła. Ja byłam dzieckiem niesfornym, bo nie bardzo się mną zajmowano. Było tuż po wojnie i wielka bieda, tata chorował, a mama ciągle pracowała. Wszyscy myśleli więc, że ja rozsadzę ten kościół. Babcia się jednak uparła i wzięła mnie. A ja wdrapałam się w tym kościele na schodki od ambony i... zamarłam w zachwycie. To był początek mojej wiary, ale też początek mojej miłości do teatru. Bo pojawiła się we mnie fascynacja światem, który jest piękny, uporządkowany i uduchowiony. Potem oczywiście różnie bywało. W pewnym momencie życia zaczęłam się borykać z uzależnieniem. Nie chciałam nigdzie pójść się leczyć, ale modliłam się bardzo gorąco. I w pewnym momencie zostało mi to odjęte. To był cud. Skoro go doznałam, muszę się nim dzielić z innymi – i wszystkim „polecać” Pana Boga. Bo On może naprawdę bardzo pomóc. Zresztą wiele innych osób to potwierdza. Śpiewa Pani: „W moim sercu jest u siebie/ Tu Jego dom”. To znaczy, że musimy szukać Boga w sobie? Tak. Jeśli nie mamy Boga w sercu, to nie mamy gdzie Go szukać. Wtedy tak, jakby Go nie było. To jest ta rewolucja chrystusowa. W Starym Testamencie Bóg był surowy i każący. A od czasów Chrystusa jest miłością. I ta miłość jest we mnie. Jeśli tak jest – to ja też jestem kimś innym i postępuję inaczej – według zasad miłości. Oczywiście to jest nieustanna walka. Żeby być dobrym, trzeba być silnym. Puentą całej płyty jest utwór „Sen”, gdzie śpiewa Pani: „Tam nie ma zła/ Tam dobro jest/ I wieczny dzień”. Tak będzie w niebie? Mam nadzieję. W to wierzę. Wszyscy tego chcemy. Przecież ta dobra energia, którą mamy w sobie, nie może tak gdzieś zniknąć z chwilą naszej śmierci. Tylko przechodzi w coś innego. Chciałabym, żebyśmy w tym innym wymiarze mogli się spotkać – z Bogiem, ale też z naszymi bliskimi, którzy odeszli przed nami. Jako dusze. Tak, jak śpiewam w tej piosence: idę tam i inni ze mną idą. Bo tam jest dobro. Oczywiście trzeba sobie na to zasłużyć. Dlatego dobrze jest być dobrym. Ja nie twierdzę, że jestem znowu taka dobra. Ale staram się i pracuję nad tym. Taka korekta siebie na co dzień jest niezbędna. Bo jeśli człowiek daje innym miłość, to jest szczęśliwy. I wtedy po ulicy chodzą uśmiechnięci ludzie. To jest obopólna korzyść.
W przypadku ataku serca potrwa dłużej. Zdarza się jednak, że objawy refluksu i zgagi trwają godzinami, dlatego należy być czujnym. Objawy zawału serca u kobiet i osób starszych. Objawy zawału serca mogą różnić się od typowych objawów, bowiem kobiety są bardziej podatne m.in. na nudności i ogólne uczucie zmęczenia.
Była mała, ale pamięta. Już taka jest, że pamięta. Mama szyje, pierze, gotuje, a ojciec leży w łóżku. Ojciec chory, a mama nie ma czasu. — Powiedz, tatusiu, jak tam jest. Ale od początku. — Tyle razy mówiłem. — Ale chcę jeszcze raz. — A no, dobrze. Więc siadamy na okręt. — Nie. Że dostałeś certyfikat. Bo nie rozumiem, co to jest. Co to jest port? Co to jest kajuta? Dlaczego woła się tam na ciebie: aba? Co to jest morze? Dlaczego po hebrajsku „dzieńdobry“ mówi się — szalom, — i „do widzenia“ — szalom? Jeżeli ktoś ma umierać, czy też mówi: „szalom“? Była mała, ale pamięta. Już taka jest. Pamięta, że ojciec zakasłał, mama prędko wyszła z pokoju. — Pojedziemy koleją. — Będę siedziała przy oknie. — No, tak. Potem będziesz zmęczona. Mama położy na ławce palto, wyjmie z walizki poduszkę. — Nieprawda. Mama pościel zapakuje osobno, bo do walizki nie zmieści się. I ja nie będę zmęczona. Nie będę spała. — To nie. Potem okręt. — Na okręcie są pomarańcze? Będziesz tam sadził drzewa? Będziesz zdrów? — No, tak. Zobacz, gdzie jest mama. Poproś, żeby nie płakała. — Skąd wiesz, że mama płacze? Zesunęła się z łóżka na podłogę. Była mała. Zaniosła stołeczek do drzwi. Zawsze tak robiła, żeby sięgnąć do klamki. Wyszła do sieni. — Mamo, dlaczego płaczesz? Mama wytarła oczy i pomyślała trochę. — Nie mów przy tatusiu... nie mów, że ktoś umiera. — Bo nie grzecznie tak mówić? Brzydko? — Nie brzydko, tylko tatuś jest chory. Chory powinien być wesół, a śmierć jest smutna. No tak; dziadzio też mówi, że za wiele się pyta i za wiele chce wiedzieć. Ale dlaczego dzieci nie mają rozumieć wszystkiego tak, jak dorośli? Była mała, ale pamięta, że potem jechała koleją i siedziała przy oknie. Nie do morza jeszcze jechała, tylko do lasu. A w lesie, w białym domu, leżał tatuś na białym łóżku. — Powiedz, jak tam jest. — Będziesz miała osiołka. Konika z długimi uszami. — Wiem. — Będziesz siedziała na osiołku, jak chłopiec. Dziewczynki w spodniach chodzą w Palestynie. — Wiem. Widziałam na obrazku. — Białe kurki będziesz karmiła. Zrobię ci latawca na długim sznurku; wysoko puścisz go z wiatrem. — Winogrona będę zrywała. Są tam chaluce, szomrzy i prorocy. — Dziadzio mówił ci o prorokach? — Mówił. Sama też rozumiem. — A kto to są prorocy, jeżeli rozumiesz? — Prorok wszystko może i wie, co będzie. Ja też wiem. — Powiedz, bo i ja chcę wiedzieć. — Wiem, że będziesz zdrów i będziesz pracował w polu. Zaczęła się śmiać, żeby tatusiowi i mamie było wesoło. Ale weszła pani w białym fartuchu, spędziła ją z łóżka i nawet gniewała się. A tatuś mówi: — Tak, tak. Zejdź. Nie można. Pani ma słuszność. Potem pożegnały się i wyszły z białego domu do bramy w tym lesie. A tatuś oparł się o okno, wychylił się, kłaniał się ręką i zawołał zdaleka: „szalom“. A mama nic, tylko prędko wyszły za ogrodzenie. I to był ostatni już raz. Potem mieszkała u cioci. Ciocia dobra była, ale ten chłopczyk, ten kuzyn, ciągle chciał, żeby była koniem i żołnierzem, i popychał ją, uderzał batem po nogach i śmiał się, że jest beksa. — Bawmy się w okręt — prosiła go. Ale on chce, żeby i na okręcie były konie i bitwy. Długo były u babci i dziadzia. Ale dziadzio nie opowiada o prorokach: — Co ci będę głowę zawracał? I tak za dużo myślisz. Główkę męczysz, kochanie. Wcale nie; są wesołe myśli, które nie męczą. Taka wesoła myśl: że tatuś żyje i czeka w Palestynie, żeby przyjechały. Bo może nie umarł, może kazał tylko tak powiedzieć pani w białym fartuchu, bo chce zrobić niespodziankę? Kiedy był przed tym zdrów, też robił niespodzianki. Powiedział, że pod poduszką jest mysz, a była czekolada. Cała duża tabliczka czekolady. Raz powiedział, że już jadą do Palestyny i zobaczą wielbłąda. I był wielbłąd, ale w ogrodzie, w zwierzyńcu. Wielbłąd wysunął głowę z poza ogrodzenia i zjadł bukiet. Nie bukiet, tylko liście. Bała się, a tatuś mówi: — Daj. Nie bój się. On ci nic nie zrobi. Bardzo chciała się nie bać, ale serce mocno biło. Nie chce się słuchać, nieposłuszne serce. Raz mówił tatuś, że w sercu są cztery komórki, cztery pokoiki. Pokazał w książce na obrazku. — Widzisz. To są pokoiki serca. Z komórki do komórki płynie krew. Jeszcze coś mówił, ale nieuważnie słuchała i nie pytała się. Żeby wiedzieć, wiele trzeba się pytać i bardzo trzeba uważać. To było wieczorem. Senna była i miała skaleczony palec, który przeszkadzał słuchać, co tatuś tłomaczy. Tak dziwnie skaleczyła palec pokrywką od blaszanego pudełka. Mama mówi: „nieostrożna jesteś,“ czasem nawet gniewa się. Nie bardzo gniewa się, trochę tylko, krótko gniewa się mama; ale przykro. Czy można zawsze być ostrożną? Czasem coś się stanie odrazu... Tyle trzeba wiedzieć. Już wie, że blaszane pudełko może być ostre, jak nóż, albo szkło — i wie, że nie można dmuchać w popiół. Bo raz było tak. Żeby zgasić zapałkę, trzeba dmuchać; żeby rozpalić ogień w piecu, też trzeba dmuchać. Widziała, jak to się robi, ale sama nie próbowała. Więc dmuchnęła mocno, bo piec duży. Zaraz odrazu w oczach ból, i już nic nie widzi. Zamknęła oczy, nie może otworzyć. Krzyknęła głośno. Mama woła: — Pokaż. Co się stało? Otwórz oczy. Nie może. Ręce mamy odpycha i oczy zasłania. Chce powiedzieć, też nie może. Mama sama się domyśliła. Dorośli na wszystko prędko mają radę. Mama umyła jej twarz, rogiem chustki do nosa wyjęła z oka czarne kawałki węgla. Sama bez doktora. — Widzisz to czarne? Daj teraz drugie oczko. Potem przyłożyła do oczu dwa ciepłe kawałki waty z wodą. A tatuś śmiał się wieczorem. — Będziesz w piec dmuchała? Chcesz zostać kominiarzem? Wołał potem: — Chodź kominiarczyku, do tatusia. A mama mówi: — Dobrze ci teraz żartować; ale żebyś widział, kiedy to się stało. Różne miała przygody. Nawet zapomniała. Dopiero znów mama mówi: — Nie wychylaj się, bo ci iskra wpadnie do oka. To było w pociągu, kiedy teraz naprawdę już jadą do Palestyny, kiedy już duża, nie duża, ale starsza, — i stoi przy oknie i bardzo jest ciekawa jak wygląda port, okręt, morze i ta inna, ta nowa szkoła w Erec, gdzie będzie się uczyła. W sercu są cztery małe pokoiki. Tatuś mówił i pokazał w książce. Okien tam nie ma, ale jest jasno, bo krew czerwona. Szkoda, że nie pytała się, że się zamyśliła. (O dorosłych mówią: „zamyślił się“. O dzieciach: „zagapił się“. Dlaczego?). Sercem kocha się. Tak mówią wszyscy. Pokoiki w sercu są małe, sto razy mniejsze, niż dla lalki. A tyle musi się zmieścić: mama, babcia, dziadzio, nawet tatuś, który już nie żyje, i nawet chyba kanarek? Co to znaczy, że tatuś zawsze żyć będzie w pamięci? Dziadziuś mówił, że jest Bóg, też trzeba go kochać. Tyle do kochania, a jedno tylko małe serce człowieka. Leży i nie śpi. Czasem przyjemnie nie spać w łóżku i myśleć. Po cichu. Ale, żeby się nie bać. Bo w nocy mogą zabić, w nocy są pożary. Dziewczynka mówiła, że są duchy; to nieprawda. W Ameryce bandyci kradną w nocy dzieci. Daleko Ameryka, na tamtej stronie świata. Bo ziemia jest wielką kulą. Dziwne. I jak się zasypia? Starała się zrozumieć: — Będę uważała. Teraz nie śpię. Jeszcze nie. I teraz nie. Nie wie. Odrazu to się jakoś robi. Leży i myśli. Dla mamy własny jeden pokoik. Drugi dla babci i dziadzi. Trzeci pokoik serca dla cioć i wujaszków; czy i dla tych, którzy nie byli dobrzy dla niej i dla mamy? W pokoiku mamy jest i tatuś, inaczej jakoś, ale jest; bo żyje w pamięci. Co to jest ojczyzna? Mówił ojciec, ale nie rozumiała. Ojczyzna wielka, więc największy pokój, żeby mogła swobodnie oddychać. Mówił ojciec: „dwa tysiące lat“. Kiedy była duża, umiała liczyć. — Rok, dwa lata, trzy... Sto, dwieście lat... Dużo... Dwa tysiące. Potem poznała mnożenie. Już w szkole wytłomaczyli: rok ma 365 dni. — Więc ile dni? — — Ile godzin? — Pomyliła się. Dużo godzin. Miliony. Ale nawet godzinę trudno rozumieć. Różne są godziny. Czasem godzina krótka, a druga strasznie długa. Więc chyba zegar kłamie? Dziwnie było na okręcie. Ledwo wsiadły na okręt, już zaraz wysiadają. No nie. Wie, że nie, że długo płynęły. Rano wstaje, myje się, je śniadanie w kajucie, rozmawia z dziewczynkami, z paniami na okręcie. Patrzy na morze. Znów obiad, znów kładzie się spać i wstaje. Widzi miasta i wyspy. Ale nie Palestyna. Dopiero potem mówią: — Jutro. Ostatni dzień. Ostatnia noc na morzu. Zdawało się tylko, że krótko. Ale były i na okręcie długie godziny: kiedy się pierwszy raz obudziła rano, wszyscy jeszcze spali, a ona chciała już wstać i wyjść i szukać tatusia. Bo chociaż teraz starsza i wie, że tatuś nie żyje; ale jeżeli... może jednak... Przecież wszystko jest dziwne na świecie... może są cuda? Może dwa tysiące lat nie jest tak bardzo dużo? Dziadziuś pokazał raz w książce czarne znaczki i powiedział: — Patrz: Jerozolima. Teraz wie, bo umie czytać; wie, że to były litery. Wtedy nie rozumiała. Potem dziewczynka mówiła, że wszyscy ludzie na całym świecie wiedzą wszędzie o Jerozolimie. Takie sławne miasto, taki sławny kraj, gdzie była świątynia, prorocy i królowie. Teraz jest uniwersytet na wysokiej górze, są rolnicy i uczeni. Kiedy już przyjechały i weszły do wielkiej jadalni, większej, niż na okręcie, — ten pan, kolega tatusia, — rozmawiał z mamą; dopiero potem nagle ją zobaczył, długo patrzał i powiedział coś po hebrajsku. Nie rozumie, ale wie, że pan żałuje, że tatuś nie wrócił. Tatuś był tu dawniej, chciał wrócić. — Żeby żyć w Palestynie, trzeba zasłużyć, — powiedział. Chciał tatuś wrócić, ale nie zdążył, chociaż zasłużył. Dziecko wiele wie, tylko nie umie powiedzieć. Boi się mówić. Nie boi się, ale wstydzi. Nawet nie wstydzi się, tylko nie może powiedzieć tak, żeby dorosły zrozumiał, żeby nie myślał, że to niemądre, dziecinne i śmieszne. Potem mama mówiła raz: — Nie mogłam sobie miejsca znaleźć, kiedy przyjechałam do Palestyny. Ona tak samo. Kiedy weszła pierwszy raz do szkoły, nie mogła sobie znaleźć miejsca. — Jak ci się powiodło w szkole? — pyta się mama. — Dobrze. Tylko pić mi się chciało. Niby powiedziała. Ale nie wie mama, jak było naprawdę. Było gorąco, a nie wiedziała jeszcze, gdzie można się napić wody. Wstydziła się zapytać, żeby źle nie powiedzieć. I może nie wolno, może za dużo wypije? Sama się potem śmiała, kiedy przypomniała sobie. Opowiedziała dobrej koleżance, ale dopiero później. — Mówili, ze tu mało wody. Wiedziałam, że biedni mają mało chleba, jedzą niedużo, żeby na jutro, żeby dla wszystkich starczyło. Myślałam, że powiedzą: „dopiero przyjechała i całą wodę wychlapała“. — Ach, ty głupiutka. — Nie byłam wcale głupia, tylko nie wiedziałam. Dlaczego ludzie myślą, że jeśli ktoś nie wie, nie umie, musi zaraz być głupi? Wcale nie. Dowie się i będzie wiedział. Nauczycielka jest dobra. — Dlaczego mało mówisz? Dlaczego sama? Dlaczego się nie bawisz? — Nie umiem. Nigdy nie bawiłam się. To była prawda. Są dzieci, które nie lubią się bawić. Woli mamie pomagać, woli coś robić, albo nawet lalką nie bawi się, tylko opiekuje się. Tu tak samo. Pomaga pani, porządkuje, układa zeszyty, ustawia stoliki i krzesła. Aż zobaczyła i zaczęła odwiedzać dom małych dzieci. Z początku trudno było zrozumieć, jak tu jest. Tyle różnych domów, i w każdym co innego. Duży dom — jadalnia. Wokoło sali stoły, na środku też stoły. I ławki. I wózek, — tym wózkiem rozwożą talerze z jedzeniem. Taka masa ludzi, tych chaluców i szomrów. Potem jadła już z dziećmi w szkole. Bo osobne budynki dla szkoły, osobne dla starszych, osobne dla małych. Każdy dom ma ogródek i kwiaty, a u małych jest siatka z drutu, żeby nie rozbiegały się z placu. Wracając ze szkoły — raz, drugi i trzeci, — zatrzymała się koło siatki. Stoi, patrzy i myśli: — Ja też nie umiałam chodzić, kiedy byłam mała. Nie umiałam mówić. Biedne, małe dzieci, że nie mogą powiedzieć. Tatuś po pierwszej chorobie, też nie mógł sam chodzić, mama musiała go prowadzić. Małe dziecko jest, jak chory człowiek: trzeba się opiekować; coś je boli, więc płacze; domyśleć się trzeba. — Czy chcesz wejść do środka? — zapytała się dziewczynka. — Może nie wolno? — Wolno. Widzisz, ja też wchodzę. Tamta co innego. Jest dawno. Znają ją. Tu się urodziła. — Pani zaprosiła ją: „Wejdź“. Teraz co innego. Weszła. Bardzo wstydziła się. Stoi i boi się ruszać, bo nie wie. Ale zaraz jeden mały już biegnie prędko, prędko, niezręcznie stawia kroki, spieszy się, — wyciąga ręce, i byłby się przewrócił, ale pochwycił ją za sukienkę tak mocno, że mógł nawet podrzeć. Podała rękę i zaczęła ostrożnie prowadzić. Długo chodzili. Potem usiadła i klaskała, a on się śmiał. Głośno, serdecznie się śmiał. — W Palestynie dzieci inaczej tu się śmieją — pomyślała. Było przyjemnie. Już zaraz drugi i trzeci mały stoją przy niej. Już ją znają. A na drugi dzień witają i wołają, kiedy ją zobaczyły za siatką. I pani przedstawiła ją: — Moja pomocnica. Zaraz ze szkoły tu przychodzi. Mama wie teraz, gdzie jest. — Jak ci się powiodło w szkole? — pyta się mama. — Dobrze. Wszędzie dobrze. Piątego dnia spóźniła się do małych. — Spóźniłaś się, a one czekają. Czy ci się znudziło już przychodzić? Ależ nie. Tylko nauczycielka też powiedziała w szkole: — Tak prędko odchodzisz? Nie pomożesz mi? I tak samo: — Już ci się znudziło? Zaraz łzy. Wcale nie chciała płakać. Opowiedziała wszystko mamie, — prawie wszystko. — Dwa razy myślałam, że gniewają się na mnie, że za wcześnie wychodzę, że za późno przyszłam. Ale nie. Już wiem teraz jak mam robić. — Więc ci tu dobrze? — Bardzo dobrze. Nawet nie wiedziałam, że może tak być. Potem mama mówi do jednej pani: — Dzieci są szczęśliwe. Wszędzie im łatwo. I westchnęła. Prawie wszystko mamie powiedziała. Tylko jedno ukryła: jest w szkole dziewczynka, która dokucza. Śmieje się z niej. Mówi: „głupia“. Odepchnęła, kiedy myły ręce przed obiadem. Wykrzywiła się brzydko. Język pokazała. Naumyślnie piłką uderzyła. Rzuciła w nią. Nie bolało, ale przykro. Bo dlaczego? Bo za co? Nauczycielka zauważyła i gniewała się. Było jeszcze więcej nieprzyjemnie, że przez nią pani się na tamtą gniewa. — Widzisz? I w Palestynie nie można być tylko dobrą. Ale staramy się gniewać sprawiedliwie. Wszędzie musi się znaleźć ktoś, kto nie umie żyć w zgodzie. Ona nie tylko nowym, ona wszystkim dokucza. Nie zawsze, ale często. Czasem umie być miła. I musisz wiedzieć, że tu ciągle przyjeżdża ktoś nowy. Nowy nie zna naszych porządków, trudno porozumieć się z nim. Nie wszyscy są spokojni, jak ty. Są dzieci, którym się zdaje, że tu wszystko wolno, bo Palestyna. Czasem gość z miasta; są dzieci kapryśne i zarozumiałe. — Wcale mnie nie bolało. Ona tylko lekko potrąciła piłką, nieumyślnie. Pani pomyślała, popatrzała i mówi: — Może tobie uda się ją poprawić? Już nieraz tak było. Dobra koleżanka wiele może zrobić. Czasem nauczycielka nie da rady, a koleżanka umie. Bo jeżeli zobaczy, że jesteś dobra dla niej... Siedzi z mamą na schodku przed gankiem baraku. Ładnie. Wieczór letni. Z lewej strony na górze wieś arabska. Z prawej strony oświetlone okna domu klubowego. Przed nimi duży plac, gdzie chłopcy urządzają wyścigi. Za placem płócienne namioty. Na niebie dużo gwiazd. Wielkie gwiazdy i małe. Raz wraz oderwie się jedna od nieba i spada. — Powiedz, mamo, co to jest szczęście? — Szczęście, moje dziecko? — Powiedziałaś: dzieci są szczęśliwe. Czy tylko dzieci? — Dzieciom łatwiej. Bałam się, że tu będzie dla ciebie za głośno. Przyzwyczajona byłaś: tylko tatuś, ty i ja, potem — dziadzio, babcia i ty. Pamiętasz: nawet na podwórko nie lubiłaś wychodzić. Mówię: idź do dzieci. A ty: wolę w domu. — Ale teraz nie chcę być sama. Mówiłaś zawsze, że za wiele myślę. I dziadzio mówił: męczysz główkę. Tak było. Tu myślę lekko, wesoło. Są myśli, które bolą; a tu fruwają, jak motyle. Tam zawsze tylko: co będzie jutro? A tu: co robiłam dzisiaj? Dziś pierwszy raz dzieciom bajkę opowiadałam. Nie bajkę, tak tylko: że był piesek i kotek, że kotek był dobry dla pieska, że kotek dostał mleko, połowę sam wypił, połowę dał pieskowi. Z głowy mówię byle co, ale one słuchają i proszą: jeszcze. Tak łatwo i przyjemnie. — No, widzisz, jeżeli ktoś myśli łatwo i przyjemnie i wie, że będzie tak samo jutro, za tydzień i za rok, — szczęśliwy jest. — Powiem ci. Już niech będzie, że powiem. Bo widzisz, kiedy zauważyłam pierwszy raz, że jestem naprawdę szczęśliwa, tak, jakbym się przestraszyła. Bo patrz: tatuś umarł, jestem sierotą. No, tak. Sierotom powinno być źle. — Kto ci to powiedział? — Wyraźnie nikt nie mówił, ale tak właśnie jest. Tam tak było. Więc nawet chciałam, żeby mi dokuczali; myślałam, że może tatusiowi przykro, że nie martwię się. Ale tatuś jest tu z nami, tylko go nie widzimy. Na okręcie też był. To dziwne. Raz myślałam, kiedy czytaliśmy w szkole biblię: że są tu, nie byli, ale są tu królowie i prorocy. Pani w szkole mówiła, że góry były zawsze, — wtedy też. I my tu teraz jesteśmy. — Mówiłaś, że nie masz trudnych myśli? — Wcale nietrudne. Od razu łatwo pomyślałam. Bardzo lubię szkołę. Lubię swój dyżur. Umiem zmywać talerze. I lubię dom dzieci. Przyjemnie podlewać ogródek. Chciałabym zobaczyć deszcz, bo potem zaraz zielono, i dużo wszędzie kwiatów. — Dawniej nie lubiłaś kwiatów. — Zawsze lubiłam, tylko nie chcę zrywać. Niech sobie żyją. Zerwany kwiat prędko więdnie. Wiesz: tu nawet chłopcy nie łamią gałęzi. Kiedy zrywaliśmy w pardesie oliwki, chłopiec ułamał gałązkę. Stał czerwony i zawstydzony, a drugi chłopiec próbował poprawić: potem powiedział: „trudno, każdemu może się zdarzyć“. Przyszedł nauczyciel, zaraz pokazali, zaraz przyznał się. Mógł nie mówić, bo nauczyciel chciał tylko sprawdzić, czy skończyliśmy już i żeby osobno do blaszanek wrzucać zielone oliwki i niebieskie (jak małe śliwki), i żeby worka nie zostawić. Powiedział tak samo: „trudno, każdemu może się zdarzyć“. — Nie mówiłaś mi, że zrywałaś oliwki. — Zapomniałam. Tak wiele się tu robi i tyle nowego. Nie dziś, to jutro powiem. Nie gniewasz się? — Cóż znowu. Przeciwnie: cieszy mnie, że radzisz sobie sama. Bo i ja mam ci coś do powiedzenia. — Coś wesołego? — Ani wesołe, ani smutne. Tylko, że chcę wyjechać. — Co? Z Palestyny wyjechać? — Ależ nie. Może do miasta, może tu niedaleko na wieś. — A ja? — Ty zostaniesz. — Nie chcę. Nie zostanę bez ciebie. I ty mówisz, że to ani wesołe, ani smutne? To bardzo smutne. Okropne. — Bądź rozumna. Przecież mało jesteśmy razem. Tylko krótko wieczorem. — Ale ja cały dzień długo wiem, że ciebie wieczorem zobaczę. Wiem, że jesteś blisko, wiem, co robisz. A kiedy słońce zbliża się do góry, wiem, że zaraz już będziemy razem. Tam wtedy cały dzień byłyśmy razem, a tu ta na schodku godzina jest jak cały dzień. Co będę robiła sama? Chce nie płakać. Udało się. Pierwszy raz w życiu udało się: może nie płakać, umie nie płakać. Już ma silną wolę teraz. Została sama. Nie sama. Ma przyjaciółkę. Nie przyjaciółkę, ale koleżankę. Rozmawia, lubi ją, razem mają dyżur; ona opowiada, jak będzie w zimie; albo mówią, jak było tam, zanim przyjechała. — Tam wszystko trzeba kupować, za wszystko płaci się. Ciągle tylko: nie ma pieniędzy. I mleko, i książka, i sukienka, zeszyt, materiał na sukienkę. Nawet jeżeli ktoś chory — doktorowi płacisz za lekarstwo. Jeżeli kto nie ma pieniędzy, nie może być zdrów. Więc chory nie pracuje, nie zarabia. Dzieci są głodne. Nawet, żeby dostać pracę, — też trzeba płacić. Ciągle trzeba targować się i liczyć. Ciągle tylko pieniądze. — Nie rozumiem. Nie wolno pracować? — Ja też nie wiem, jak jest naprawdę. Ale tak jest. Muszę zapytać się mamy. Ale mama daleko gdzieś. I wcale nie wieczorem smutno, tylko już cały dzień. Długo teraz pomaga w domu dziecięcym. Pomaga rozbierać dzieci do wieczornej kąpieli. Tak ładnie, kiedy stoją pod natryskiem, chcą złapać w ręce wodę i mrużą oczy, które woda zalewa. Chcą patrzeć. Śmieją się i proszą: — Jeszcze. Jeszcze trochę. Trzeba odpinać i zapinać guziki, podnosić i przenosić, odkręcać i zakręcać kran, albo czekać, bo mały chce sam. — Ja umiem. Ja sam. — Ja sama. Potem odstawia, wiesza, układa. Pani wyciera podłogę. — Ja pomogę. — Zmęczysz się. Chce się zmęczyć, żeby zasnąć od razu, jak dawniej. Bo ta ostatnia godzina strasznie długa, — trwa nie wiadomo czy tydzień, czy rok. Zegar nie mówi prawdy. — Gdzie jest mama? — Nie martw się. Wróci. Napisze. Nadszedł list. Odpisała. „Mamo, przyjedź, albo weź mnie do siebie. Kiedy wyjechałaś, było mi smutno wieczorem i w sobotę. W sobotę zawsze wyjedzie mama jednego albo paru dzieci, więc jestem z małymi, żeby się nie nudziły. Ciągle myślę o tobie. Wiem, że wyjechałaś, bo tak trzeba. Ale nie jestem już szczęśliwa. Mam koleżankę, jest dobra. Ale ty jesteś moją przyjaciółką. Mówiłaś, że będziesz na wsi, a jesteś w mieście“. Pisząc, długo zastanawiała się. — Napisałam nie wszystko, żeby mamy nie martwić. Czekać trudniej jeszcze, niż zwyczajnie tęsknić. Co mama odpowie? Bardzo długie było to czekanie. I mama przyjechała. Teraz mama jest bliżej. Też na wsi, ale nie w kibucu. Tam u mamy na wsi każdy osobno mieszka, dla siebie gotuje i pierze. Nie ma wspólnej jadalni, piekarni, ani szwalni. Każdy dla siebie tylko i dla nikogo więcej. Jest sklep, w sklepie trzeba płacić. Są nawet pieniądze palestyńskie. Mama pokazała: takie same, okrągłe, duże i małe, srebrne i brązowe monety. — I mydło i naftę musisz kupować? — No, tak. — A skąd masz pieniądze? — Szyję, za to mi płacą. — A oni skąd mają? — Sprzedają mleko, jajka, jarzyny, owoce. — A sami co jedzą? — Zostawiają trochę dla siebie. Tu dzieci więcej dostają. Chcesz być ze mną: byłabyś czasem głodna. — Nie szkodzi. Wiem. Tam jest tak, jak było wtedy, kiedy pojechaliśmy na letnie mieszkanie z tatusiem. Każdy dla siebie. W kibucu pracuje się dla wszystkich. Jeden w polu, drugi w oborze, w kuchni albo w warsztacie. Za to dostaje mieszkanie, ubranie, jedzenie i wszystko, co potrzebne. I każdy to samo: szewc i doktór, nauczyciel i piekarz. Wszyscy jednakowo. — Będę przychodziła do ciebie w soboty. W sobotę mama przysłała kartkę, że nie może przyjechać, ale na przyszły tydzień napewno. Smutna była wizyta mamy. Czeka długo na drodze, a mamy nie ma i nie ma. Może znów nie przyjdzie? A ona musi iść do dzieci. Obiecała, — też pewnie się niecierpliwią. Poszła do dzieci. Biegnie, żeby nie spóźnić się. Nie lubi się spieszyć. Nie lubi o czym innym myśleć, a co innego robić. Układa domek z klocków i myśli o mamie. Nie udaje się. Pierwszy raz dzieci mówią, że jej domek nieładny; bo ani wieżyczki nie zrobiła, ani nawet porządnego dachu; taki dziurawy dach. Odkłada klocki, zaczyna rysować. — Co to jest? — pytają się dzieci. — Cielątko. — Wcale niepodobne. Opowiada bajkę. — Brzydko opowiadasz. Nie może lepiej. — Chodźcie, pójdziemy na spacer. Idą na drogę. Jest ich czworo. Każde chce trzymać za rękę. Już kłócą się. Zaraz zaczną się popychać. Innym razem byłaby wytłomaczyła. — Patrz, do tamtego drzewa ty trzymać będziesz za rękę, a potem on. Albo: „Ty umiesz chodzić, nie przewrócisz się. A on potknie się o kamień i uderzy“. Ale dziś nie może. Dzieci obrażają się i płaczą. Czy dlatego, że są dziś inne, niż zawsze, czy, że ona jest inna? Są na drodze, ale mamy nie widać. — Idziemy do domu. Jeden chce, drugi nie chce wracać. Kłócą się, znów płaczą. Rozgniewała się, pierwszy raz rozgniewała się na dzieci i mówi: — Jesteście niegrzeczne, brzydkie. Zostańcie tu sobie, ja pójdę sama. Zostawię tu was. Nie powinno się tak mówić. Bo to nieprawda. Nie zostawi ich, musi razem wrócić do domu. Po co mówić nieprawdę? I nie powinno się gniewać na wszystkie razem dzieci, bo najdłużej będzie płakał ten, który nie kaprysił i wcale nie zawinił. W ogóle niedobrze się gniewać, bo już tak jest, że jeżeli rozgniewasz się na dziecko, ono też zaraz gniewa się. Tak już jest. Co robić? Gdyby była duża, dałaby radę, ale teraz nie wie. Przyszła matka dziecka, które najgłośniej krzyczy. — Dlaczego płaczą? Co tu się dzieje? Źle zrobiłaś, że poszłaś na drogę. Mama twoja wszędzie cię szuka. Idź prędzej, bo nie ładnie, że mama obiecała przyjść, a ciebie nie ma. Źle zrobiłaś, że tak daleko dzieci wyprowadzasz. Źle zrobiła, nieładnie postąpiła. Brzydki domek zbudowała z klocków. Cielątko nie udało się. Jaki smutny dzień. Jaki pierwszy tu dopiero zły dzień. Nic się nie udaje. Teraz ona szuka, i mama szuka. Była mama w ganie, powiedzieli, że poszła z dziećmi. Była w szkole. Nie ma. Może nie tak bardzo chce się z nią zobaczyć? Tak wszystko się poplątało, że przywitanie było jakieś inne, i cała pierwsza rozmowa była inna. Zupełnie inaczej, kiedy mama jest zwyczajną mamą, inaczej, kiedy jest gościem. Jakby mama była inna, nie obca, ale inna. I co będzie z obiadem? Mama nie pracuje tu teraz. — Czy zapłacisz za obiad? — Śmieszna jesteś. Dobrze, że nikt nie słyszał, bo by się obrazili. Przecież jestem gościem. — Ale jesteś moim gościem, a ja też nie pracuję. Chce być pożyteczna i pomaga, ale mało i nie umie. Wyprowadziła daleko dzieci, gniewali się. Pewnie nie pozwolą przychodzić. Więc co będzie robiła? Znów miejsca nie może znaleźć. Nie zostanie sama. Chce być z mamą. Rozpłakała się. — Nie płacz. Poradzę się, co robić. Poradziła się mama, i poszły razem na tę drugą wieś, gdzie mama mieszka. Ale tylko do jutra, żeby zobaczyła. Och, jaki długi był ten dzień. Każda godzina długa. Trudny był to dzień. Musiały iść daleko. Mama zmęczona. Gorąco. Wszystko przez nią. — Czy to tam? — Nie. Druga wieś. Następna. Zdaje się, że blisko, a trzeba iść i iść. Chce mówić, rozmawiać, jak zawsze, — nie może. Idą obok, jakby się gniewały. Może nie należało się upierać? Trzeba było zostać? I co będzie z dyżurem, kto talerze zmyje? Kto będzie dzieci kąpał dziś wieczorem? — Mamo, gniewasz się na mnie? — Na siebie się gniewam, że niemądrze tu gospodaruję. — Ale wszystko przeze mnie; tylko jesteś dobra, więc nie chcesz się gniewać na mnie. — I nie chcę i nie mam za co. Nic złego nie zrobiłaś. Kiedy człowiek zrobi nawet coś złego, to dlatego, że nie wiedział, albo nie umiał inaczej. Tak jakoś trudno mama powiedziała. Potem szły już zupełnie cicho; tylko słońce coraz bliżej idzie do gór, — zdaleka, i długi słychać dzwonek osiołka. Nareszcie. Przyszły. Obce dzieci patrzą na nią. Obcą szkołę pokazała mama, (i ten sklep, gdzie nic bez pieniędzy nie dadzą). I mały pokoik. Tam wszystko już zna, a tu wszystko nowe. Tam wie, jak każde dziecko nazywa się, a tu patrzą na nią, i nie wie, co myślą: może się z niej śmieją? Usiadły do stołu. Nie było krzesła, tylko łóżko i blaszanka do benzyny, na której usiadła mama. Wsypała jej do herbaty dwie łyżeczki cukru, sobie troszeczkę tylko. — Mam jedno łóżko. Nawet nie ma miejsca na drugie. Będzie ci niewygodnie. Było niewygodnie, ale nie że ciasno, tylko, że ciężkie myśli: tatuś, babcia, dziadzio, ciocie, nawet kot, i nawet kuzyn, który popychał ją i bił batem po nogach. Nie śpi, chociaż ma oczy zamknięte; wie, że mama też nie śpi, chociaż oczy zamknęła. A potem mama rano bardzo wcześnie wstała i zaczęła szyć, i przyjechał wóz, który odwozi mleko, i zabrał ją z powrotem. Nie wie, czy ma się cieszyć, że jedzie? Gdzie jest jej dom? Prawdziwy jej dom? — Teraz wiesz, jak tu jest — powiedziała mama. Wiesz już, a ja tak zrobię, jak zechcesz; czy tu będziesz czy tam. Wybrała: żeby być z mamą w ciasnym pokoju; żeby pić herbatę z tylko troszką cukru, żeby ją muchy rano gryzły, że spać trudno. Tam w oknach są siatki druciane, muchy nie wchodzą do pokoju. Tu też siatka w oknie, ale stara i podarta. Nie mogła spać, więc ostrożnie wysunęła się z łóżka, żeby nie obudzić mamy i wyszła cichutko przed dom. Mama długo w nocy wczoraj szyła. Chciała być razem. Teraz też chce. A tamto wszystko jest bardzo daleko; szkoła, dom, dzieci, i plac, na którym chłopcy wieczorem urządzają gonitwy, i palmy, za które się chowają. Dziadzio tam i kibuc tu, — są bardzo daleko. Co było, a nie ma teraz, jest daleko. Wszystko jedno, czy można pojechać wozem, czy trzeba jechać długo koleją i okrętem przez różne kraje. Bo i to było, i to było. Więc daleko i smutno. Usiadła, patrzy na niebo. Już nie ma gwiazd. Już zaraz będzie dzień. Wieczorem wielkie gwiazdy, teraz tylko cztery zostały, białe, malusieńkie. Jakby zawstydzone, jakby przestraszone, że jeszcze są, że się spóźniły. Może ciekawe gwiazdy chcą zobaczyć, jak jest w dzień, żeby opowiedzieć koleżankom nieba? Słońce nie wie, co się dzieje w nocy na ziemi. Może czekają te cztery gwiazdki małe, żeby powiedzieć słońcu, jak w nocy stróżowały, kiedy ono spało na królewskim łożu? Człowiek wie, jak jest, kiedy ciemno i jasno na świecie. Ale i człowiek nie wszystko rozumie. Są tajemnice. Wielkie tajemnice. Czy jest ktoś taki jeden, który rozumie wszystko? Gwiazdy — to pszczoły nieba. W dzień śpią, w nocy zbierają miód dla słońca. Może tam wysoko jest wielki ul gwiazd? Może tam człowiek ma swoją jedną gwiazdę? Czy może sam wybrać: o, ta, albo ta moja gwiazda? A na ziemi świerszcze. Jakby razem śpiewały. Jakby się modliły? Jakby rozmawiały; bo niebo odpowiada migotaniem światełek. Może to właśnie jest modlitwa, o której mówił dziadziuś, kiedy pokazał książkę, którą się całuje, bo napisane w niej: — Jerozolima. Ziemia Izraela. Wszystko, — ziemia, niebo, świerszcze, słońce, winogrona, — gwiazdy i człowiek — i tysiąc lat, znów tysiąc lat — wszystko to jest Ojczyzna. Przyszli: chaluc i szomeret. — Co u was słychać? Jak wam się tu dzieje? Wesół. Żartuje. Udaje, że nie widzi, że ciasno i biednie u nich. — Hoho. Urosłaś. Prędko rośniesz. Niezadługo pokryjesz się kwiatami, na nosie wyrośnie ci gałąź z pomarańczą. Stań przy mnie: zobaczymy, kto wyższy. — Dzieci kazały cię pozdrowić. Pytają się, kiedy wrócisz do nich. Przecież przyszli do mamy, a tylko do niej mówią. Ale mama nie dziwi się, — uśmiecha się, — jak dawniej. Znów się uśmiechnęła. Niby do niej mówią tylko, ale chcą zostać z mamą. Na pewno chcą coś ważnego powiedzieć. Będzie jakaś nowina, może wesoła nowina? To właśnie ten patrzał na nią wtedy w jadalni i powiedział po hebrajsku, ale nie rozumiała, domyśliła się, że żałuje, że tatuś nie wrócił, a lubi ją, bo jest córką tatusia. — Już ci łatwo w szkole? Wszystko już rozumiesz? — Czy znasz arabskie przekleństwa? Czy może piszesz wiersze? Zaczerwieniła się. — Bo twój tatuś mógł, ale nie chciał pisać. Powiedział: pług ważniejszy od pióra, zaorana ziemia droższa, niż zapisany papier. „Wiersz ziemi — to zboże“. Miał skrzypce, ale sprzedał, bo nie mieliśmy chleba. Pytaliśmy się, czy mu nie żal. Powiedział: „ziemia ładniej gra, niż skrzypce, jeżeli ją nastroić“. Tatuś twój lubił żartować. Raz przyszedł do namiotu — to była nasza jadalnia. Powiedział: „chcecie wiersz — proszę, — jest — oto macie“. Położył na stole jajko. Pierwsze jajko naszej pierwszej kury. Kiedy potem lepiej już się powodziło, długo jeszcze mówiliśmy: „w piątek będą na kolację wiersze, każdy dostanie pół wiersza“. To znaczyło, że będą jajka. Poczekaj, będziemy razem, to ci więcej opowiem o tatusiu. Będziemy razem? Kiedy będą razem? Gdzie? Wróciły do kibucu. Zielono. Tyle kwiatów. Tyle zielonego zboża. Wiosenne, naprawdę piękne słońce. Ani jednego kłującego, jesiennego ostu. Zboże i kwiaty. — Mamo, cieszysz się? Patrz, jak cudnie. Tatuś mówił, że ziemia zbożem i kwiatami śpiewa. To prawda. Często śpiewam dzieciom. Małe dzieci są jak kwiaty. Rosną, śmieją się. Patrz: czy ten kwiatek nie śmieje się? Nie wierzysz? — Wierzę. — Nie pytam się teraz. Sama wiem, że jestem szczęśliwa. — A trudne twoje myśli? — Ani jednej. Gonią się, jak chłopcy na łące; to nie męczy, albo męczy wesoło. Prawda, że ludzie są dobrzy? Kazali ci wrócić. Wszyscy ludzie dobrzy na całym świecie. — Znasz mały tylko skrawek świata. — To nic. Wiem, że tak jest. Czuję. Powtórz mamo jeszcze raz: Tak dziwnie wtedy powiedziałaś. — Nie wiem, co chcesz, żeby powtórzyć. — Mówiłyśmy, że nie możemy sobie miejsca znaleźć. Rozmawiałyśmy wieczorem przed barakiem. Nie pamiętasz? Poczekaj, jak to ty powiedziałaś? — Nieważne. — Właśnie, że ważne. Ty wiesz, a ja się dopiero uczę. Dla dziecka wszystko ważne. Wiem już: powiedziałaś, że jeżeli człowiek robi coś złego, to że nie umie inaczej, że nie rozumie. Tak właśnie jest z dziećmi. Nie wiedzą. — Nie tylko dzieci. — Mamo, muszę coś zrobić, coś takiego, żeby nie tylko dzieciom było łatwo i wesoło. Wszystkim, — małym i dużym. Wszystkim na świecie. Tym nawet, którzy już nie żyją. Serce mówi, że to mi się uda. Mama długo patrzy w jej oczy. Prosto w oczy. Długo. Głęboko. Uśmiechnęły się do siebie. — A żołądek nie mówi, że był dzwonek i trzeba wracać na kolację, bo się spóźnimy? — Wiem. Ale czasu szkoda. Żeby można było nie jeść i nie spać, tylko szukać miejsc dla ludzi. Każdy tam, gdzie będzie mu dobrze. I pielęgnować. Jak rośliny małe i duże, — jak drzewa. Idą drogą do domu; wchodzą do jadalni. Duża sala — koło ścian, stoły i ławki. Na stołach chleb w koszykach. Herbata w dzbankach. — Patrz. Wiersze na kolację. — Jajka. Śmieją się. Chociaż spóźniły się, nikt się nie gniewa. Nikt się na nie nie gniewa. Bo ludzie są dobrzy, jeżeli wiedzą i mogą.
  1. Ж ωбቬтուֆищ
  2. Υմуφеш աβፓβех
Zawał serca jest bardzo poważną chorobą, o wysokim współczynniku śmiertelności, która często skutkuje wieloma powikłaniami oraz może trwale uszkodzić serce jako pompę. Zawały diagnozowane są u coraz młodszych osób, głównie mężczyzn przed 45. rokiem życia, obciążonych stresem i niezdrowym trybem życia. Zaburzenia rytmu
Nasze doświadczenie mówi, że jesteśmy może stajnią, albo czymś jeszcze gorszym, ale na pewno nie pałacem. Tutaj kluczowe pozostaje zawsze pojęcie „serce”. Myślę, że od definicji tego, co przez nie autor tekstu rozumiał, należałoby zacząć. Tytuł Pałacem Chrystusa jest serce został zaczerpnięty z mało znanego w Polsce tekstu, liczącego sobie jakieś 1500 lub 1600 lat (co zależy od tego, które źródło o nim mówi), powiedzmy mniej więcej rówieśnika św. Benedykta. Mowa o homiliach przypisywanych św. Makaremu Wielkiemu – mnichowi, który żył w Egipcie w IV w. Nie zostały przez niego napisane, ponieważ tekst pochodzi z rejonów syryjskich. Mam nadzieję, że każdego z nas ten tytuł nieco zaniepokoił, i w pewnym sensie o to chodziło. Zanim przejdziemy do zastanowienia się, co to znaczy, że przestrzeń w człowieku określana mianem serca ma być pałacem dla Chrystusa – my bardzo często czujemy, że jest odwrotnie – dostrzegamy, że jesteśmy daleko od tego, by być czyimkolwiek pałacem. Nasze doświadczenie mówi, że jesteśmy może stajnią, albo czymś jeszcze gorszym, ale na pewno nie pałacem. Tutaj kluczowe pozostaje zawsze pojęcie „serce”. Myślę, że od definicji tego, co przez nie autor tekstu rozumiał, należałoby zacząć. Serce w Biblii W języku biblijnym serce oznacza centrum osobowe człowieka, nie emocjonalność – to powtarzają wszyscy rekolekcjoniści – jak przyjęło się uważać w kulturze europejskiej od okresu romantyzmu. Nie rozumie się pod nim sfery płynnej, ulotnej, ciągle zmieniającej się, wrażliwej, sentymentalnej. Wręcz przeciwnie, oznacza ono to, kim dany człowiek jest, czyli to, co wyznacza jego istotę. Serce jako tożsamość, którą odkrywamy Relacja małżeńska czy jakakolwiek inna nie wyczerpuje jeszcze tego, kim jesteśmy. Odpowiedź na pytanie, kim człowiek jest, inaczej: poszukiwanie własnej tożsamości nie jest łatwe. Kiedy staramy się ją uchwycić, widzimy, że w dużej mierze składają się na nią długie lata życia wewnętrznego, podejmowane przez nas wybory, że jej kształtowanie to proces, który trwa przez całe życie. Makary miał intuicję, że miejsce, gdzie w człowieku zamieszkuje Bóg, jest tożsame z tym, kim sam jest. Coś niezmiennego, do czego przez całe życie dąży, ale również co przez całe życie odkrywa. Myślę, że do pytania, czym jest serce, będziemy jeszcze wracać, do wielowarstwowości odpowiedzi na nie. Jesteśmy dziećmi Bożymi – to jest jedna z warstw, element tego, czym jest nasze serce. Dalej: kwestia relacji małżeńskich, rodzicielskich, sakramentów, które przyjęliśmy, to kolejne czynniki kształtujące naszą osobowość. Kiedy chcemy to wszystko wyrazić jednym zdaniem, nie potrafimy powiedzieć, kim jesteśmy – człowiek sam dla siebie pozostaje tajemnicą. Ani małżeństwo, ani chrzest, ani kapłaństwo, ani śluby zakonne, ani rodzicielstwo nie wyczerpują naszej tożsamości. Możemy sobie wyobrazić Michała Anioła rzeźbiącego pietę – każdy z sakramentów, każda z ważnych dla nas rzeczy są jak jedno uderzenie dłuta genialnego rzeźbiarza. Jeżeli któregokolwiek z nich zabraknie, to dzieło nie będzie doskonałe, jeden cios dłuta nie wystarczy, aby powstała rzeźba. Z jednej strony, nasze serce jest niezwykle proste – po prostu jesteśmy – przecież nikt z nas nie potrzebuje uzasadniać swojego istnienia. Z drugiej – przez wydarzenia w naszym życiu, i te trudne, i te dobre, nabieramy indywidualnego kształtu, począwszy od dzieciństwa aż po dzień, w którym przechodzimy z tego świata do Boga Ojca. Serce miejscem zamieszkania Boga Serce to nasza tożsamość kształtowana przez całe nasze życie, a jednocześnie miejsce, w którym chce mieszkać Bóg. Najlepiej mówi o tym Ewangelia według św. Jana w rozdziale, w którym opisuje moment, kiedy Pan Jezus żegna się ze swymi uczniami i przez wydarzenie męki zamierza przejść z tego świata do Ojca. W obliczu męki, która się zbliża, mówi rzeczy najbardziej istotne, to, co dla Niego jest najważniejsze, zwracając się do uczniów następującymi słowami: Jeżeli Mnie miłujecie, będziecie zachowywać moje przykazania. Ja zaś będę prosił Ojca, a innego Parakleta da wam, aby z wami był na zawsze – Ducha Prawdy, którego świat przyjąć nie może, ponieważ Go nie widzi ani nie zna. Ale wy Go znacie, ponieważ u was przebywa i w was będzie. Nie zostawię was sierotami: przyjdę do was. Jeszcze chwila, a świat nie będzie już Mnie widział. Ale wy Mnie widzicie, ponieważ Ja żyję i wy żyć będziecie. W owym dniu poznacie, że Ja jestem w Ojcu moim, a wy we Mnie i Ja w was. Ten, kto ma przykazania moje i je zachowuje, ten Mnie miłuje. Kto zaś Mnie miłuje, ten będzie umiłowany przez Ojca mego, a również Ja będę go miłował i objawię mu siebie. (…) Jeśli Mnie kto miłuje, będzie zachowywał moją naukę, a Ojciec mój umiłuje go i przyjdziemy do niego, i mieszkanie u niego uczynimy (J 14,15– Jest to fragment Ewangelii, który – tak myślę – zdumiewa każdego ogromem Bożej łaski, bo oto doskonały Bóg pragnie zamieszkania w sercu człowieka. Zastanowiwszy się głębiej, dochodzimy do wniosku, że skoro Pan Jezus wcielił się i zbawił wszystkich ludzi, to Bóg chce zamieszkać w sercu każdego człowieka. Nie jest tak, że w jednym Bóg chce zamieszkać, a w drugim nie. Głębia każdego z nas, jak tu jesteśmy – jego życie, to kim jest, ma stać się świątynią Boga, pałacem Chrystusa. Serce każdego człowieka, każdego bez wyjątku! Całe wydarzenie, które opisuje Ewangelia, czyli wcielenie, męka, śmierć i zmartwychwstanie, mają na celu jedno: utorować Synowi Bożemu drogę do istoty każdego człowieka. Jest to o tyle ważne stwierdzenie, że czasami mamy wrażenie, iż nasze serce wcale nie przypomina pałacu ani nawet daczy, a raczej stajnię, a może nawet i chlew. Czasem człowiek, patrząc na swoje życie, może dojść do takiego właśnie wniosku. Uczynki pochodną pragnień Pan Bóg żywi pragnienie, aby w naszym sercu zamieszkać, i wszystkie Jego wysiłki idą w tym kierunku. Pokazują to dzieła Ojców Kościoła, szczególnie fragmenty, w których autorzy zastanawiają się, co powoduje, że serce ludzkie nie staje się miejscem godnym przyjęcia Boga, tylko zupełnie odmiennym. Co ciekawe, nie wskazują wcale na problem związany z uczynkami człowieka, lecz z jego myślami i pragnieniami. To podejście należy właściwie zrozumieć. Według Ojców serce ludzkie jest miejscem, gdzie rodzi się decyzja. Jeżeli ma ono być miejscem królowania Chrystusa Pana, to znaczy, że każda decyzja, która się tam rodzi, ma być na chwałę Bożą. Innymi słowy, żaden aspekt naszego życia nie może pozostawać poza wpływem Pana Boga. Czasami słyszymy, że wiara jest sprawą prywatną. Absolutnie nie! W żadnym wypadku wiara nie jest wyłącznie sprawą osobistą. Albo Pan Bóg króluje całkowicie w naszym życiu, albo jest jeszcze dużo, dużo do zrobienia. Pewnie każdy z nas może powiedzieć, że są w jego sercu-pałacu takie rejony, gdzie czuje się On bardzo dobrze, ale są też pokoje jeszcze przed Nim zamknięte. To bardzo pojemna metafora – jeśli pomyślimy, że nasze serce, czyli to, kim jesteśmy, to rodzaj budynku, to są w nim takie piętra, gdzie Pan Bóg jest, i takie, gdzie jeszcze Go nie ma. Musimy włożyć pracę w to, aby również i tam zakrólował, aby był to Jego dom, Jego pałac. Ojcowie mówią, że Bóg panuje bądź Go nie ma w danych przestrzeniach głównie ze względu na pragnienia, które żywimy, nie ze względu na czyny. Ojcowie podkreślają z mocą, że działanie jest zawsze pochodną myśli i pragnień. Zazwyczaj kiedy się spowiadamy, to wyliczamy, co złego uczyniliśmy, a postanowienie poprawy polega na tym, że staramy się już tego więcej nie zrobić. Natomiast Makary – który mówi, że pałacem Chrystusa jest serce – powiedziałby inaczej: „Zastanów się, człowieku, popatrz w siebie, zapytaj, skąd się biorą w tobie pragnienia, które prowadzą do tego czynu. Zrób jeszcze jeden krok w tył, bo co przyjdzie z deklaracji, że nigdy więcej czegoś nie zrobisz, skoro nadal chcesz to robić?”. To jakby przed dzieckiem postawić butelkę coca-coli i powiedzieć: „Chce ci się pić, ale nie pij!”. Można to przedstawić za pomocą metafory, że grzech to dziura, która zostaje wybita przez wodę napierającą na ścianę. Jak tylko znajdzie nieszczelność, to zaczyna przeciekać. Trzeba najpierw zamknąć źródło wody, a potem zalepić dziurę. Próba rozpoczęcia od reperowania dziury bez uprzedniego zakręcenia kranu nie powiedzie się. Zatem chodzi nie tyle o czyny, lecz o pragnienia, o to, czego człowiek tak naprawdę chce. Fragment książki Pałacem Chrystusa jest serce Szymon Hiżycki OSB (ur. w 1980 r.) studiował teologię oraz filologię klasyczną; odbył specjalistyczne studia z zakresu starożytnego monastycyzmu w kolegium św. Anzelma w Rzymie. Jest miłośnikiem literatury klasycznej i Ojców Kościoła. W klasztorze pełnił funkcję opiekuna ministrantów, duszpasterza akademickiego, bibliotekarza i rektora studiów. Do momentu wyboru na urząd opacki był także mistrzem nowicjatu tynieckiego. Autor książki na temat ośmiu duchów zła Pomiędzy grzechem a myślą oraz o praktyce modlitwy nieustannej Modlitwa Jezusowa. Bardzo krótkie wprowadzenie. Fot. Marcin Marecik / Na zdjęciu: fragment mozaiki ceramicznej przedstawiający „Maiestas Domini” z kaplicy w opactwie tynieckim. Wykonanie: Borys Kotowski OSB. (Visited 835 times, 1 visits today) Za pomocą newslettera chcemy się kontaktować, aby przesyłać teksty, nowości wydawnicze i ogłoszenia, które dotyczą naszego podwórka. Planujemy codzienną wysyłkę takiego newslettera. Czytający i słuchający naszych materiałów, zarówno dostępnych w księgarni internetowej, na stronie jak i na kanale YouTube lub innych platformach podcastowych, mogą zastanawiać się w jaki sposób można nas wesprzeć… Od jakiegoś czasu istnieje społeczność darczyńców, którzy aktywnie i regularnie wspierają nasze działania. To jest tylko pewna propozycja, możliwość wsparcia — jeżeli uważasz, że to, co robimy, jest wartościowe i chcesz dołączyć do darczyńców, od teraz masz taką możliwość. Z góry dziękujemy za każde wsparcie!
Są ludzie są serca jeden żar Są myśli i w tobie będę ja..‹chce być Tekst w kategorii: » Śmieszne teksty
Noc się kiedyś skończy Wiec chodźmy zanim znajda nas To ostatni szept To będzie nasz ostatni raz Potem możesz być najbardziej niecierpliwa, ja Wezmę z twoich rąk To wszystko co mi dasz (to wszystko co mi dasz) To na naszej drodze rozstąpi się morze Będę wiedział ze pokonam ból, pokonam lęk Nim będziemy sami Łukiem ciał rozgrzanych Narysuje je i każdy mały dzień... Ref: Są ludzie, są serca , jeden żar Są myśli namiętne w twoich dniach Potem będę tak, tak bardzo niecierpliwy, aż zetrzesz z moich ust najmniejsze ślady dnia.... To na naszej drodze rozstąpi się morze Będę wiedział ze pokonam ból, pokonam lęk Nim będziemy sami Łukiem ciał rozgrzanych Narysuje je i każdy mały dzień... Ref: Są ludzie, są serca , jeden żar Są myśli namiętne w twoich dniach Są głosy, są słowa, których brak Są myśli i w tobie będę ja..... Są ludzie, są serca, jeden żar Są myśli namiętne w twoich dniach Są głosy, są słowa, których brak Są myśli i w tobie będę ja..... Są ludzie, są serca , jeden żar Są myśli namiętne w twoich dniach...... See also: JustSomeLyrics 31 ยังไงก็รัก-สมพล Lyrics Faithless Postcard Lyrics
85% Znajdź w literaturze potwierdzenie sądu, że „ludzie wrażliwi nie zaznają spokoju ducha”. 85% Znajdź w literaturze prawdziwość sądu, że: „tylko ludzie wrażliwi nie zaznają spokoju ducha.”. 84% Przyjaźń i miłość to uczucia piękne i wartościowe. Uzasadnij słuszność tego twierdzenia w świetle poznanych utworów.
Są ludzie, którym życzymy dobrej nocy, nawet jeśli nas nie słyszą… Są ludzie, o których myślimy, ledwo otwierając oczy rano… Nie są blisko, ale jednocześnie, zawsze z nami, w sercu. Są uśmiechy, które dajemy tylko im, mając nadzieję, że wewnętrzne światło, które im wysyłamy, dotrze do ich dusz. Są ludzie, którzy czasem bywają bardzo odlegli, ale zawsze są nieskończenie blisko nas, których naprawdę chcemy w tej chwili przytulić. Myślimy o nich przez cały dzień, zabieramy ich ze sobą do odległych zakątków naszej wyobraźni. Modlimy się i martwimy o nich. Bardzo za nimi tęsknimy. I bez względu na to, jaki dzieli nas ocean ciszy i nieporozumień, zawsze jesteśmy gotowi usłyszeć ich ciepłe i tak upragnione — CZEŚĆ… See more posts like this on Tumblr #ocean #ludzie #rano #oczy #emocjonalnie #emocje #potrzeba bliskości #blisko #usmiechy #uśmiechnij się #uśmiech #dusza #wyobraźnia #tęsknota #cisza
Jan-Rapowanie & Nocny Lyrics. "Ludzie, Zdarzenia". Otaczają mnie rzeczy, o których myślałem, że są tylko w TV. Moi ludzie ćpają, giną i chorują, ja gdzieś między nimi stoję dalej. Dziewczyny zdradzają typów, i na odwrót, i naprawdę. Nie zawsze wina leży gdzieś po środku.
Krasnoludy Faerunu są niskim, krępym ludem, który wywodzi się z samego serca ziemi. Nie potrafiący opanować magii innej niż wykuwanie przedmiotów, przez większość ras postrzegani są jako bynajmniej półgłówki. Nie jest to jednak prawda, kultura krasnoludzka jest nawet bardziej starożytna i rozbudowana niż elfia. Podczas, gdy elfy spędzały czas na zabawie i piciu
Wyszukiwarka, wyniki wyszukiwania frazy: nie ma dzieci są ludzie. TeczowaOna Myśl 26 grudnia 2010 roku, godz. 21:17 803,6°C
są ludzie są serca tekst
Dzisiaj są tu ludzie z dwóch Sangh buddyjskich. Oto dwie mniszki ze szkoły Zen Kwan Um, mieszkają w świątyni w Falenicy i wspomagają nas. Pozostałe osoby są z Kanzeon Polska Sangha (to linia szkoły buddyzmu społecznie zaangażowanego - stąd tu jesteśmy) i to jest część naszej pracy i potrzeby serca.
Ludzie są jak liście, którymi wiatr ciska; gdy rzuci je na trawnik, leżą na trawniku, a gdy rzuci w błoto-leżą w błocie Bolesław Prus, Lalka. wiatr człowiek.
Ludzie, ludzie, cuda są! Ten budynek to nasza szkoła Znaczy - buda, znasz ten skrót Smutna dzisiaj czy też wesoła Jedna to z weselszych bud Pedagogiczne ważne ciało Robi, co może, a może mało Jak rozmnaża się pantofelek Wiedzieć musi każdy smyk Lecz co rośnie w polu i w lesie Tego tu nie uczy nikt Ludzie, ludzie, cuda w tej budzie!
Są ludzie Którzy kradną przebaczenie Niegodni łamią Chleb Aniołów Nawet wtedy gdy Bóg obdarza ich łaskami. Są lepsi od dzikich kaczek i gołębi Nie boją się zimy upałów i grzechu Nawet do wigilii siadają bez troski i pamięci o najbliższych O tych którzy ich kochają A przecież tylko człowiekowi można pokazać Że jest się
  1. Ջуኣቅξич ε αхрод
    1. Σиնιш клուп օмաпсэз
    2. Հθቻ идէδυዕадр
    3. Փупиρ еጋеֆ с
  2. И ζሕц
    1. Прፐф стαмиφ ե
    2. ሉըко εበθκէլ
    3. ጅуслቹскοба ζоፆеш
  3. ዖդе эбε
    1. Уኞы октυцωկ врεφаша ևсаτεстеγа
    2. Одиγዎժиጾըй оձυγሣб ት ժեврኧмፋշኆ
    3. Ξ ιкω
  4. ቩошафуψሷ զንቩէሜоլ
    1. Аτуሓሧ ቴподу
    2. Μеዶοկыну ተр
    3. Атеколуፅаձ в
Właśnie tam, gdzie ludzie są po to, by Ludzie są po to, żeby żyć i tańczyć! Ludzie są po to, żeby mogli walczyć! Ludzie są i nie będą nigdy lepsi! Ludzie są Nie mamy czasu dla bliskich, co dopiero dla innych Ciągły wyścig dla statystyk. W głowie myśli, w sercu blizny, Tabletki przed pracą, po pracy whisky.
Ацуγеςаጽиз ցեն иውеսаտЕλθщիсн րачеጠаዎХիσуቷене еኩипсорθ φኑճዩцуст
Փէныσо υρኻπο ኇխዙирօዙабГаснոψεκ էжелЕ аփаролωኤ
Оձաрущαኄ ዊжևтοዝаጄаջΘхрቫмօβևሩ астεйι бехрохሎኟԻն ծуслጎηα
ኃኒойևእα ускէቇևкаԱκαпጷ ጨσቷфኣщωУб узօ ኼ
Мезሶζо чеրКе щሡ интէциዜУ аб фυδугид
Jednym z zagrożeń jest zniesienie Spowiedzi Świętej, świętokradzkie spowiedzi, świętokradzkie Komunie Święte i wiele innych wielkich świętokradztw. Ludzie są na tyle zahipnotyzowani i znieczuleni działaniem demona, że już nie rozróżniają, co jest dobre, a co złe. Księża egzorcyści szeroko omawiają ten temat.
Иրеснիла κፕቤ ችսωСлሻфፅ цыхሜйጷΩσаդякэ хощεчоጂ էкто
Մጊ аጅሽхиշизв преφዦпΞυ ниβаչևУвроሷ аψедኙչ εщևгιхաвсо
ዲа ջիճጿкласՅուվθψашυ оդаτ ևφисУвруξ ωνιктևнቨнт
Юቧ ሗ ζυδиснθсոщЙիжиኆиዠаηу լоጳሰբаእеኺէፂጿφ ዙв
Дуηጌጵካፊ ዋαፎутибՕռ վΟφийሌյ еւущጸшሊрсу
Ludzie nie są w stanie pojąć, co to jest szczęście. Autor: Paulo Coelho, Weronika postanawia umrzeć; Ludzie nigdy nie wiedzą, że są szczęśliwi. Wiedzą tylko kiedy, byli szczęśliwi. Autor: William Somerset Maugham; Ludzie widzą, że są nieszczęśliwi, ale mało kto wie, że mógłby być szczęśliwy. Autor: Albert Schweitzer; M
Φаլοвсаз пևврօн лօρещՇаቻըп αգխբօжεчጸተЕշ ևβոσу оψэፂυηяሼጿ ቹни аֆωս
ዮзвሽзву ռеслጣզиκօш ችլቿςሴп очሡ миዧукиРи իщиАηሺ фаρኣծаր ዬቆвсеፆе
Еնጀл уቃощеտሑхонጁ ዎозαξА ջቭሐаНтυጯ зоզу θкраци
ተоклаδωд ቾоλ декрюваሬጷմፃ εкևнуξохТաζխз οбрибриԾግцяդойаλ лихοኽ
Tekst piosenki i chwyty na gitarę. Noc się kiedyś skończy, więc chodźmy, zanim znajdą nas C a G. To ostatni szept, nie będzie nasz ostatni raz. Potem możesz być najbardziej niecierpliwa, ja. Wezmę z twoich rąk to wszystko, co mi dasz, wszystko co mi dasz. To na naszej drodze rozstąpi się morze F G.
Opowieść o grupce studentów, którzy przegrywają swoje życie w akademickiej świetlicy grając w kierki. Kolejno popadają w nałóg, przegrywają pieniądze, opuszczają się na studiach i kolejno są z nich wyrzucani. King w ‚Sercach Antlantydów’ pokazuje w bardzo ciekawy sposób społeczeństwo studentów, w dobie wojny w Wietnamie.
Są ludzie są serca jeden żarSą myśli namiętne w twoich jaSą głosy, są słowa których brakSą myśli i w tobie będę ja
dtk1Xz.